View Single Post
stare 02.07.2007, 20:54   #9
Człowiek w zielonych rajtuzach
 
Avatar Człowiek w zielonych rajtuzach
 
Zarejestrowany: 30.10.2005
Skąd: Katowice
Wiek: 35
Płeć: Kobieta
Postów: 3,456
Reputacja: 17
Domyślnie Odp: Helena Wiktoria

Dziękuję za wszystkie mile komentarze i oceny - naprawdę.
I powiem jeszcze, ze Naomi ma rację : )Ciesze się , że tak to FS odczuwasz, to znaczy, ze jestem na dobrej drodze.

~~~

IV

Anna i ja musieliśmy ukrywać nasz związek. Miałem z tym niejakie trudności, ze względu na to, iż mieszkałem z matką. Jednak w chwilach sam na sam nie myślałem o innych ludziach. Liczyła się dla mnie tylko ukochana kobieta.
Minął kolejny rok, a my wciąż organizowaliśmy potajemne schadzki w środku nocy, by uciec od wścibskich spojrzeń otaczających nas przyjaciół. Zmieniłem się. Moje spojrzenie na świat się zmieniło. Mimo mego młodego wieku chciałem już coś osiągnąć, poczuć się odpowiedzialny za rodzinę. Chciałem być kimś. A szczególnie dla niej, dla Anny. Mógłbym nawet zabić, gdyby to pozwoliło mi spędzić z nią resztę moich dni.
Każdą myśl poświęcałem Annie. Każdy ruch, spojrzenie. Muśnięcia dłoni, przypadkowe otarcia ramieniem… to wszystko dawało mi zapowiedź kolejnych wieczorów będących spełnieniem mych najśmielszych fantazji. I nie obchodziło mnie nic, prócz jej oddechów i dotyków. Może i nasz związek opierał się tylko na cielesnych przyjemnościach, lecz nie dopuszczałem do siebie tej myśli. Starałem się żyć chwilą.
Byłem kochany przez dwie kobiety, co dawało mi wielkie korzyści. Matka, mająca tylko mnie po śmierci ojca, łożyła na me utrzymanie i edukację. Druga, kochanka, troszczyła się o mnie od strony rozrywek, duchowych i cielesnych rozkoszy. Przy niej byłem beztroski, czułem się bezpieczny. To dziwne, że to mężczyzna czuje się tak przy kobiecie… Jednak nie miało to dla mnie znaczenia w tych wspólnych chwilach.
Raz leżeliśmy na trawie, za miasteczkiem, w pewien upalny wtorek. Może jednak to była środa… Anna głaskała mnie po jasnych włosach, czasami jej opuszki palców masowały me policzki. Odleciałem w świat marzeń i ukrytych pragnień, nie widziałem niczego innego prócz twarzy kobiety, którą kochałem. Przynajmniej w tamtej chwili zdawało mi się, że me serce należy do niej.




Najlepiej wspominam pewna sobotę w kwietniu… Wiał lekki wiatr, w powietrzu czuło się zapach kwitnących kwiatów i drzew. Szum liści pieścił nasze uczy, tak jak me palce jej ramiona. Ramiona Anny. Szeptaliśmy sobie czułe słowa, rozkoszując się wzajemnym oddechem. Pragnąłem jej bardziej z każdą chwilą.
Lecz nasze czułości zostały brutalnie przerwane przez nadchodzących dwóch młodzieńców. Jednym z nich był Konrad, mój dobry kolega, z którym razem przygotowywaliśmy się do pójścia na studia medyczne. Drugi (zapamiętałem u niego rude włosy), był mi znany tylko z widzenia.
- Szukamy cię cały ranek – usłyszałem, gdy dobiegłem do Konrada – Mamy dla ciebie list…
I wręczył mi białą kopertę z pieczęcią, zaadresowaną do mnie. Była to wiadomość od Zamożnej Damy… szybko złamałem pieczęć, lecz czytanie przerwała mi uwaga Rudego.
- Czy to nie jest Anna… ta młoda akuszerka?
Szybko odwróciłem się w stronę kochanki. Byłem wściekły na siebie, że pozwoliłem by ktoś widział nas razem w takim miejscu.
- Nie wiecie, dlaczego mnie wzywają? – Szybko zmieniłem temat, wbijając wzrok w kartkę z zaproszeniem.



- Artur – odezwał się Konrad – Przestań udawać. Wszyscy i tak wiedzą, co cię łączy z tą kobietą… zresztą… całemu miasteczku jest ciebie żal. Wszyscy wiedzą, że ty i ona… no, że to nie ma szans…
Gdy dotarł do mnie sens tych słów zacisnąłem pięści i wykrzyknąłem:
- Nie obchodzi mnie zdanie innych! Twoje tym bardziej! Zajmij się swoimi problemami!
Gdy odchodziłem rudy młodzieniec rzucił do mnie:
- Cóż, widocznie jeszcze życia nie znasz!
Tak, wtedy jeszcze go nie znałem…

- Coś się stało? – Czuły głos Anny ukoił moje nerwy. Usiadłem obok niej, na miękkiej trawie, wciągając w płuca zapach rosnących nieopodal krzaków. W dłoni ściskałem wciąż list od Zamożnej Damy.
- Słyszysz mnie, Arturze?
Zostałem wyrwany z rozmyślań… Spojrzałem na Annę, na jej łagodną, delikatną twarz. Na jej śliczne, rumiane policzki. Podniosłem dłoń by ich dotknąć, ucałowałem jej usta. Zapomniałem wtedy o dwóch młodych mężczyznach, liście i całym miasteczku i jego mieszkańcach. Teraz liczył się tylko słodki smak pocałunków.
Leżeliśmy w krzakach, w rozkoszy. Odlatywaliśmy, czuliśmy się lekko, rozkosz ogarniała nasze ciała. Ciche jęki i pomruki mieszały się z szumem drzew, trawy. Ciało Anny nabrało zapachu ziół.
Wtedy… wtedy nie znałem jeszcze życia.


V

Zamożna Dama – nigdy nie potrafiłem sobie przypomnieć jej prawdziwego imienia. Wiem tyle, iż zawsze mnie przerażała. Swoją dumą, wyniosłością, nawet sposobem mówienia, czy picia herbaty. Była ponad mną. Ponad każdym z miasteczka. Bogata, dobrze wychowana i wykształcona. Jeszcze większy lęk przepełniał mnie, gdy wchodziłem do jej wielkiego domu na obrzeżach… czułem wtedy jej niewidzialną potęgę.
Jak się dowiedziałem z listu, Zamożna Dama chciała się ze mną zobaczyć w sprawie swej córeczki – Heleny Wiktorii. Nie miałem pojęcia, przez myśl mi nie przeszło, co mogłem mieć z tym wspólnego. Oczywiście, spędzałem z nią czas, w każdą niedzielę ją odwiedzałem, pomagałem w lekcjach. Ale do tej pory zdawało mi się, ze do mego zachowania nie ma nikt zastrzeżeń. Byłem grzeczny, miły, starałem się, by zrobić jak najlepsze wrażenie.
Gdy wszedłem do salonu, uderzył mnie zapach świeżo parzonej kawy i cygara. Zamożna Dama siedziała w głębokim fotelu przy kominku, wraz ze swym mężem, Henrykiem. Potrafię sobie przypomnieć jego gęsty wąs ponad cienkimi ustami, zamyślone oczy, pulchne dłonie… Jego żona zaś była szczupła, blada, z burzą czarnych włosów ułożonych niezwykle starannie. Wzrok jej był zimny… nie, praktycznie bez jakichkolwiek uczuć. Ani nie mroził, ani też nie wzbudzał sympatii.



- Podejdź, Arturze – W końcu zwróciła się do mnie swym niskim, jak na kobietę, głosem. – Mam do ciebie pilną sprawę… usiądź, proszę.
Zsiadłem na twardym fotelu niedaleko wielkiego okna wychodzącego na ogród. Rozejrzałem się wokoło. Panował półmrok, nie mogłem dokładnie określić wyglądu kredensów ani regałów na książki. Jedynym źródłem światła był kominek.
- Ze względu na sympatie do twojej matki – Zaczęła Zamożna Dama – pozwalam ci na to byś mógł odwiedzać moją jedyną córkę… zresztą, ma ona niewielu przyjaciół… jej słabe zdrowie nie pozwala na częste kontakty z innymi dziećmi… - miałem wrażenie, że całą przemowę ma wyuczoną na pamięć – Sama Helenka bardzo chcę z tobą spędzać czas. Ale nie w tym rzecz.
Nagle wstała z fotela, spojrzała na męża, potem na mnie. Ciągnęła dalej.
- Ostatnio ma problemy, znaczy się, Helenka, ma problemy z nauką. Jest ciągle roztrzepana. Jednak guwernantka nie może jej poświęcać całych dni. A słyszałam, że przy tobie moja córka jest skupiona… potrafisz jej wiele wytłumaczyć.
- Cóż… - zacząłem cicho – od czasu do czasu pomagam jej w lekcjach geografii i biologii… ale to nic nadzwyczajnego.
- Nie bądź taki skromny. Dlatego też, chciałabym, znaczy, mój mąż i ja chcemy zaproponować ci posadę korepetytora. Będziesz dostawał stałą pensję, za dawanie dodatkowych nauk Helence… powiedzmy, dwa razy w tygodniu.
Z wrażenia nie wiedziałem, co powiedzieć. Przez głowę przeszło mi tyle myśli. Miałem nauczać. Dostawać pensję. Mogłem pomóc matce. Zarobić na studia. Obracać się w wyższych sferach. Pomóc matce i Annie.
- Młodzieńcze? – Doszedł mnie głos Henryka – Dobrze się czujesz?
- Ta…tak, ależ tak proszę pana – Chwiejnie wstałem z fotela – Ja… ja dziękuję bardzo.
- Nie dziękuj – Zamożna Dama podeszła do okna by sprawdzić, czy ogrodnik skończył wyrywać chwasty. – Zobaczymy jak sobie poradzisz… A teraz idź. I pozdrów matkę.
- Oczywiście, oczywiście, ze pozdrowię.
Wyszedłem stamtąd z uśmiechem na twarzy. Nagle moje ciało przepełniła jakaś niesamowita energia. Zdawało mi się, że to, dlatego, iż znalazłem jakiś mały cel w życiu. Że mogłem pokazać ludziom, do czego jestem zdolny, pokazać im swoje umiejętności i talenty. Nikt nie ośmieliłby się o mnie pomyśleć jako o synu akuszerki, ale jako nauczyciel Heleny Wiktorii.
Ale tylko czas pokazał, że źródłem szczęścia było zupełnie co innego, aniżeli awans społeczny.
Gdy tylko moja matka dowiedziała się o mej nowej pracy nie potrafiła kryć łez szczęścia. Uścisnęła mnie i zapowiedziała, że specjalnie dla mnie przygotuje coś wyjątkowego na kolacje. Byłem z siebie dumny. Chociaż jakaś część mnie mówiła, że to szczęście zawdzięczam malutkiej Helenie Wiktorii.
Siedząc przy kuchennym stole, zobaczyłem jak do pomieszczenia wchodzi Anna. Zmęczona, po ciężkim dniu, blada i niewyspana. Spojrzała na mnie jednak z miłością, uśmiechnęła się. Lecz nie usiadła ze mną do kolacji, znikła w swym pokoju.
Gdy matka ułożyła się do snu, ja celowo zwlekłem z zaśnięciem. Gdy już zamknęły się drzwi sypialni rodzicielki, cicho i szybko przemknąłem do pokoju Anny. Ona nigdy nie zamykała go na klucz, więc wystarczyło lekko popchnąć drzwi, by wkraść się do jej królestwa. Skromnego, acz królestwa.
Siedziała przed lustrem, gładząc swoje kasztanowe włosy. Podszedłem cicho i ucałowałem czubek jej głowy.



- Mówią o nas w miasteczku – szepnęła wstając z krzesła.
- Cóż z tego? – Zapytałem odsuwając się nieco od niej – Jeżeli się kochamy to… to nie powinno to mieć znaczenia.
- Arturze…
- Nie kochasz mnie?
To pytanie ją zaskoczyło. Trwaliśmy przez chwilę w ciszy… po kilku chwilach usłyszałem odpowiedź.
- Wiesz, że zależy mi na tobie – chwyciła me dłonie – Przy nikim innym nie czuję się tak wyjątkowo.
Potem były już tylko pocałunki. Żadnych tłumaczeń.
Człowiek w zielonych rajtuzach jest offline   Odpowiedź z Cytatem